Anioł Filip i magia świąt

Anioł Filip i magia świąt

Anioł Filip otworzył jedno oko, ale drugie stanowczo się sprzeciwiało przeciw tak wczesnej pobudce. Jakub donośnie chrapał, więc jego osobisty anioł postanowił jeszcze trochę odpocząć. Zresztą opieka przy takim chłopcu wymagała pracy dwadzieścia cztery godziny na dobę. Już kilka razy anioł Filip wysyłał do nieba prośbę o urlop, ale bezskutecznie. Zawsze ta sama odpowiedź. Strzeż i nie marudź. Ale jak tu nie marudzić, gdy podopieczny w nocy lunatykuje. Na przykład dzisiaj. Kuba wstał o trzeciej w nocy i zamiast do łazienki zmierzał do pokoju siostry. Anioł Filip z przerażeniem wyobraził sobie jak Kuba z łóżka siostry robi sobie toaletę. Anioł Barnaba oczywiście chrapał w najlepsze, bo najadł się przed snem samych łakoci i nie słyszał jak Jakub wkracza do pokoju Magdy. Filip musiał szybko coś zrobić, więc wleciał do sypialni rodziców i ich obudził. Na szczęście nie było w pokoju Marty i Jana, aniołów odpowiedzialnych za rodziców. Starsi aniołowie mają zazwyczaj lepiej. Nie muszą cały czas siedzieć przy swoich podopiecznych. Za to młodsze anioły…szkoda gadać. Chwila i już kolejny siniak na nodze. Anioł Filip w ogóle miał kawał roboty z Kubusiem, bo chłopiec był sportowcem – wyczynowcem. Od urodzenia wykazywał się niezłym temperamentem. Jak się rodził, panie położne popijały sobie kawkę i powtarzały mamie, że jeszcze sporo czasu. Ale Kuba ani myślał czekać. Wyskoczył z brzucha jak z procy i rozkrzyczał na całe gardło. Wtedy po raz pierwszy anioł Filip zdał sobie sprawę, że czeka go wyzwanie.

O wiele mniej pracy miał anioł Barnaba, który był opiekunem Magdy. Barnaba często oddawał się słodkiemu lenistwu i coraz bardziej tył. A Filip? Sama skóra i kości. Tyle latał za Jakubem. Nawet w nocy musiał czuwać. Ale żeby nie było, anioł Filip kochał Kubusia i robił wszystko, żeby go ustrzec od złego.

Smętne rozmyślania Filipa przerwał chichot dochodzący z pokoju dziewczynek. Tam straż pełniły dwa małe aniołki. Opiekowały się Hanią i Zuzią, które w tej chwili smacznie spały. Dokazywały aniołki Tosia i Zosia. Ostatnio ganiały się po pokoju i zrzuciły na podłogę lalkę Hani. Nic dziwnego, że dziewczynki czasami się bały. Nie widziały przecież Aniołów.

– Tosia !

Anioł Filip krzyknął, wlatując do różowego pomieszczenia, pełnego porozrzucanych zabawek. Dziewczynkom znowu nie chciało się posprzątać. Jaka szkoda, że nie wiedzały o codziennym raporcie wysyłanym przez nas do nieba.

– Dlaczego krzyczysz? – Naburmuszył się Anioł Tosia. – My się tylko bawimy, prawda Zosiu?

– Tak, tylko bawimy- potwierdził najmniejszy Aniołek, po czym przytulił do Filipka. Zosia została przydzielona Zuzi, mimo wielu obaw tych z Niebieskiego Zarządu. Uważali, że jest za mała, żeby opiekować się kimkolwiek, ale wtedy szef Piotr uśmiechnął się i powiedział, że nawet małe Aniołki muszą mieć swoje zadania i wysłał Zosię do Zuzi. Najbardziej ucieszyło to Aniołka Tosię, który ciągle narzekał, że nie ma, z kim się bawić. Małe anioły bardzo lubiły zabawy, czasami w nocy, gdy dzieci spały, buszowały w szufladach z zabawkami. Zawsze jednak pamiętały, żeby zostawić po sobie porządek. W przeciwieństwie do niektórych dzieci.

– Bawcie się, ale ciszej, dziewczynki chcą jeszcze pospać. Same wiecie, ze jak się nie wyśpią, to będą marudzić przez cały dzień. Jaki oddacie wtedy raport do nieba?

– Masz rację Filipku. Postaramy się już mniej hałasować.

– A i jeszcze jedno. Może zrobicie coś z tym bałaganem. Przecież prosiłem, żebyście częściej szeptały Zuzi i Hani, aby sprzątały swój pokój.

– Tak wiemy, ale one nas nie słuchają. Bo duch lenistwa krzyczy głośniej od nas – poskarżyła się Tosia.

– Właśnie, a my mamy takie cieniutkie głosiki – dodała Zosia.

– Musimy coś z tym zrobić. Archanioł Michał ma sklep z trąbkami. Polecę do niego i coś dla was załatwię. A teraz muszę obudzić tego lenia Barnabę, bo słyszę, że Magda dawno już nie śpi i czyta książkę. Całe szczęście, że pilnuje tak spokojną dziewczynkę. Nie wiem, co by było, gdyby trafił na Kubę. Chłopak pewnie większość życia spędziłby w gipsie.

Anioł Barnaba spał w najlepsze. Anioł Filip postanowił wyciąć mu numer. Zdmuchnął go w miejsce, gdzie szybko się obudził. Otóż babcia Magdy, Kuby, Hani i Zuzi posiadała całkiem niezły chlewik, w którym unosił się gorszy smrodek niż ten, który wydobywał się z Anioła Barnaby po zjedzeniu całej pizzy. Barnaba zanim otworzył oczy pociągnął kilka razy nosem i sapnął do siebie:

– Muszę zmienić dietę.

Ale w tym samym momencie zapiał głośno kogut i Anioł Barnaba otworzył oczy.

– Filip !!! Nie daruję ci tego!

– Pamiętasz, mamy pilnować w dzień i w nocy, a ty co? Masz taki sen, że nawet, gdyby coś stało się Madzi, nic byś nie usłyszał.

Anioł Barnaba spojrzał na Filipa okrągłymi z przerażenia oczami i rzekł:

– Oj, moja Madzia, nic jej się nie stało?

Nagle obydwa Anioły znalazły się w pokoju Magdalenki. Dziewczynka nadal czytała książkę, co jakiś czas patrząc z rozmarzeniem w okno. Anioł Barnaba odetchnął z ulgą.

– Masz rację Filipku. Przepraszam, już będę bardziej uważał.

– Dobrze, wierzę.

Anioł Filip podleciał do Barnaby i poklepał go po plecach, po czym głośno się roześmiał. Na skrzydłach Anioła Barnaby oprócz piór Anielskich, wisiało kilka piórek kurzych o dziwnym, rudawym zabarwieniu.

– A ty, co? Kurę udajesz? Oj, Barnabo, Barnabo.

Anioł Filip dmuchnął i dwa piórka zleciały na dywan.

– Zanim obudzi się reszta dzieciaków zrobimy zbiórkę. Leć po Tosię i Zosię.

Jak co dzień wszystkie anioły spotykały się na podwórku przy wielkiej brzozie. Z nieba padał deszcz i nawet Aniołowie marzyły, by wreszcie spadł śnieg. Wigilia miała być za kilka dni a pogoda była bardziej jesienna niż zimowa. Aniołki Próbowały porozmawiać o tym z Zarządem, ale nic nie wskórały. Święty Piotr westchnął ze smutkiem i rzekł:

– Wiem, że Kuba, Magda, Zuzia i Hania codziennie modlą się o śnieg. Niestety, większość dzieci już się nie modli, a co więcej sami doprowadzają do tego, że pogoda jest taka, jaka jest. Wyrzucają śmieci tam, gdzie stoją, nie oszczędzają prądu. Dlatego wszystko wariuje, i zamiast śniegu pada deszcz. Przykro mi Aniołki, ale żeby nastąpił cud, musi więcej dzieci w niego uwierzyć.

– Jaki jest plan na dzisiaj, Filipku – zapytała Tosia, otrzepawszy wodę ze skrzydełek. Jej anielskie skrzydła były niczego sobie. Zresztą cała czwórka mogła pochwalić się pięknymi skrzydłami. Niektóre anioły miały zaledwie kilka piórek. Wszystko zależało od dziecka. Każdy dobry uczynek sprawiał, że pojawiało się na skrzydłach jedno piórko, natomiast znikało ono przez zły postępek.

Anioł Filip przypomniał sobie Anioła Tomaszka, który siedział smutny na kamieniu. Na jednym skrzydle miał tylko dwa piórka, na drugim jedno. Wszystko przez tego niegrzecznego Antosia. Smutno zrobiło się Aniołkowi Filipowi na ten widok i nawet chciał jakoś pocieszyć Tomaszka, ale obaj wiedzieli, co oznacza brak piórek. Anioł bez piór wracał do nieba, a dziecko zostawało samo bez Anioła.

– Oczywiście musimy zebrać jak najwięcej piórek. Ty Aniołku Tosiu musisz wygonić od Hani lenia, masz tu trąbkę i za każdym razem, gdy pojawi się duszek lenistwa głośno krzycz. Ty Aniołku Zosiu masz drugą trąbkę i pamiętaj, żeby sprawić, by Zuzia pomagała Hani. Ty zaś Barnabo musisz odpędzać od Magdy ochotę do kłamania. Ostatnio zauważyłem, że nie pilnujesz tego.

– Wcale nie. Przecież Magda nie kłamie. No może nie mówi całej prawdy…

– Przecież wiesz, że to też jest kłamstwo. Nie mówi się całej prawdy tylko wtedy, gdyby mogła ona bardzo zranić drugą osobę, a nie wtedy, gdy zjadło się siedem cukierków a powiedziało, ze jednego. Wiesz Barnabo, że to grzech. Zresztą jak sobie przypominam to w twoich raportach, jak byłeś dzieckiem ten grzech pojawiał się nader często, prawda?

– Ty się już Filip nie wymądrzaj, bo pycha też jest grzechem.

– Nie kłóćcie się – poprosiła Aniołek Zosia. – Aniołkom nie wypada się sprzeczać.

– Masz rację Zosiu. Ja dzisiaj postaram się zrobić wszystko, żeby Kuba był dobrym przykładem dla Antosia. Widzieliście Aniołka Tomaszka, prawda? Aż mi się serce kroi, gdy na niego patrzę. Stara się jak może, żeby Antoś się zmienił, ale ten tym bardziej dokazuje.

– Może wszyscy jakoś mu pomożemy – zaproponowała Anioł Tosia, wesoło okręcając się na nodze. Może namówisz Kubę, żeby zaprosił go do domu i wtedy coś wspólnie zdziałamy.

– Tylko czy mi się uda. Przecież wczoraj w szkole Antoś wyzywał Kubę aż uszy puchły .Anioł Tomaszek cały czerwony próbował reagować, ale widocznie Antek postanowił słuchać diab…Ups, prawie wymówiłem niedozwolone słowo.

– Na pewno ci się uda, już nasza w tym głowa – zaśmiał się Anioł Barnaba.- Szepnę do ucha pomysł Madzi a ona podsunie go Kubie. Jak Antoś trafi do nas, to już my mu pokażemy, co znaczy rodzina.

– A on nie ma swojej – zapytała Zosia.

– Nie, mieszka w domu dziecka.

Cała czwórka aniołków chwyciła się za ręce i obiecała sobie zrobić wszystko, by pomóc Aniołkowi Tomaszkowi.

Niedługo potem przy porannym śniadaniu, gdy wszystkie dzieci siedziały przy stole, Kuba powiedział do swojej mamusi.

– Nie cierpię tego Antka. Zawsze się ze mnie śmieje, nastawia przeciwko mnie inne dzieci. Mam już dosyć!

– To spierz go na kwaśne jabłko – Hania na chwilę przestała zajadać się płatkami.

– Nie, to nie jest dobry pomysł , nasza mama mówi, że bicie kogoś to ostateczność. Może spróbuj się z nim zaprzyjaźnić.- Magda zmarszczyła czoło. – Wiem, że to nie będzie łatwe…

– Właśnie, to nie będzie łatwe, dlatego jakby co, to pomożemy ci mu wlać. – Hania uparcie obstawała przy swoim.

– Mamusiu, a co ty o tym sądzisz- Kubuś błagalnie spojrzał na mamę, przygotowującą kanapki do szkoły.

– Magda ma rację. Spróbujemy sprawić, by Antoś poczuł się bezpieczniej. On dokucza, bo tylko tak potrafi walczyć o to, by zaistnieć. Niestety, tak kształtuje się najczęściej niedobra osobowość.

– A co to jest osowość? – zapytała mała Zuzia.

– To jest bardzo ważna rzecz kochanie. To jest coś, co życie daje nam w darze. To takie puzzle, które układamy i nie zawsze wiemy, co z nich powstanie.

– A, i pewnie u Antka brakuje jakiś puzzli, skoro tak dokazuje – Zuzia rezolutnie wytłumaczyła zachowanie kolegi Jakuba.

– To ja go dziś zaproszę do nas. Ale mamo, nie wierzę, żeby to pomogło – Kubuś z powątpiewaniem pokręcił nosem.

– Kochanie, liczą się chęci. Jak Antoś dalej będzie ci dokuczał, to zobaczymy.

Pod koniec lekcji Kuba zaprosił Antka. Ten początkowo się zdziwił. Nikt nigdy nie zapraszał go do domu.

– Nie musisz najpierw zapytać rodziców o pozwolenie – zapytał niepewnie Kuba, gdy wracali do domu.

– Ja nie mam rodziców. Mam opiekuna, którego gdzieś mam pozwolenie. Mogę robić co mi się tylko podoba.

Antek kopnął leżący na chodniku kamień tak celnie, że trafił w idącą po przeciwległej stronie drogi panią Wandę. Ta przystanęła zdumiona i potarła zbolałą nogę. Spojrzała na Antka surowym wzrokiem i krzyknęła:

– Co za niegrzeczne dziecko. Może byś powiedział „przepraszam”.

Ale Antoś zamiast „przepraszam” wytknął tylko język.

– Tak nie wolno! – Oburzył się Jakub.- Powinieneś przeprosić, przecież nie chciałeś jej uderzyć.

– A myślisz, że ona by mi uwierzyła? Pewnie, jak wszyscy uważa, że dzieci z domów dziecka, to takie byle co.

– To nieprawda. To jaki jesteś zależy tylko od ciebie.

– Tobie łatwo mówić. Zresztą jak masz zamiar prawić mi kazania, to spadam.

Ale Antek nie poszedł, bo nagle do jego nosa doleciał najlepszy na świecie zapach świeżo upieczonych racuchów.

– O mama robi dla nas obiad.

Antek wszedł ostrożnie do domu. Rozejrzał się niepewnym wzrokiem po twarzach siedzących przy stole dziewcząt. Hania nie ukrywała złości. Mars na jej czole wskazywał, ze była gotowa do boju. Zuzia uśmiechała się nieśmiało, a Magda udawała, że czyta książkę. Na szczęście niezręczną ciszę przerwała mama, która podeszła do Antosia i powiedziała:

– Cześć, ty jesteś Antek, prawda? Usiądź przy stole, obok Kuby, a ja zaraz podam wam obiad.

Antek przysiadł na taborecie, ale Jakub podsunął jemu swoje krzesło. Pamiętał, że gościom należą się pewne przywileje. Przy stole panowała cisza i tylko leżące na talerzu racuchy znikały tak szybko, że mama nie nadążała z ich pieczeniem. Nagle odezwała się Hania. Spojrzawszy na Antka spod zmarszczonych brwi wypaliła:

– Antek, dlaczego ty ciągle dokuczasz Kubusiowi? To bardzo nieładnie z twojej strony.

Antek zaczerwienił się tak mocno, że ściana kuchenna pomalowana na czerwono wydawała się w porównaniu z nim blada. Przełknął głośno kęs placka i wydukał:

– Nie wiem…

– No, to ciebie jakoś nie usprawiedliwia – mruknęła Hania.

– Ja kiedy jestem niegrzeczna mówię „przepraszam”- pokiwała z zadumą Zuzia.

Nastała długa chwila milczenia. Wszyscy spojrzeli na Antosia w wyczekiwaniu.

– Przepraszam Jakub…

– Nie szkodzi stary. Możemy zostać przyjaciółmi. Takimi, wiesz… na zawsze.

Buzia Antka rozpromieniła się w uśmiechu, po czym ponownie się zachmurzył.

– A nie będzie ci przeszkadzało, że jestem z domu dziecka – Antek z trudem wydukał te dwa słowa.

– Wcale nie. Myślę, że i ty kiedyś będziesz miał rodzinę.

– Ja już miałem rodzinę, nie chcę innej. Jak moja mama umarła, to wszyscy położyli na mnie krechę.

– O jakie to smutne – westchnęła mała Zuzia. – Może pożyczymy ci na chwilkę naszą mamę.

Mama przestała na chwilę smażyć racuchy i podeszła do stołu. Uśmiechnęła się do Antosia i powiedziała:

– Mamy nie można wypożyczać, kochanie, bo każdy ma tę jedyną, wyjątkową. Ale czasami można mieć mamę zastępczą, która równie mocno potrafi zadbać o swoje dziecko. Ja myślę Antosiu, że i ty znajdziesz taką osobę. A dopóki tak się nie stanie możesz tu zawsze przychodzić i będziesz mile widziany w naszym domu.

– Dzięki – Antek opuścił głowę. Był bardzo wzruszony. Pomyślał, że i on może nie jest taki zły, skoro ktoś zaprasza go do domu.

– A teraz już uciekam, bo nie powiedziałem w domu dziecka, gdzie się wybieram.

Antek wybiegł z kuchni, ale nagle cofnął się i rzekł:

– Dzięki Jakub za zaproszenie – po czym zwrócił się w stronę mamy. – Racuchy były pyszne.

Po wyjściu Antosia na chwilę zapanowała cisza. Pierwsza odezwała się Hania:

– On nie jest wcale taki zły, mamusiu. Szkoda mi go. Nikt specjalnie dla niego nie przyrządza jego ulubionych potraw, nikt go nie całuje na dobranoc.

– Właśnie – posumował krótko Jakub.

Magda chwilę milczała, po czym zagadnęła:

– A może my wyszukamy mu rodzinę zastępczą….

Mama uśmiechnęła się na te słowa. Patrzyła na swoje dzieci z miłością. Były dobre i kochane, mimo wszystkich wad, o które staczało się spory. Bo co znaczy bałagan w porównaniu z brakiem miłości?

– Kocham was i mam pomysł. Na święta zaprosimy Antka

– Tak, tak mamusiu! Ale zaprosimy Antka już trochę wcześniej, pomoże nam szukać choinki- krzyknęła Hania.

– I może nareszcie uda nam się znaleźć drzewko, które nie przypomina wyskubanego kurczaka – mruknęła Magda.

W tym samym czasie cztery piękne Anioły i jeden mniej urodziwy siedziały koło białej brzozy i podsumowywały miniony dzień.

– Och, jak lubię to miejsce. Ta latarnia przypomina czarodziejską lampę i ta ławeczka. Nic tylko usiąść i marzyć.

Barnaba podleciał do zielonej ławeczki i udawał, że jest wielkim myślicielem. Tymczasem Anioł Tomaszek próbował bezskutecznie ukryć zadowolenie z dwóch nowych piórek. Jego podopieczny nareszcie zrobił dwie miłe rzeczy. Powiedział: „ Proszę”, „przepraszam”.

– Jestem taki szczęśliwy. Mam wrażenie, że nareszcie Antoś słucha mojego głosu. Ale to wszystko dzięki Wam.

– Nie Tomaszku. Dostałeś bardzo trudne zadanie. Nie jest łatwo opiekować się chłopcem, który tak cierpi i to nie ze swojej winy. Nasze piórka łatwo wyrastają, ale każde twoje piórko jest więcej warte niż naszych dziesięć, i nie dlatego, że uczynki naszych maluchów są nieistotne. Antoś przeżył śmierć swojej mamy, odrzucenie i samotność…Nie jest łatwo być grzecznym w takim przypadku – Anioł Filip poklepał po plecach Anioła Tomaszka.

– Dzięki Filipku. Muszę już lecieć, bo Antoś może się obudzić, a wtedy bardzo się boi.

Kiedy odleciał Anioł Tomaszek, mały Aniołek Tosia zapytała:

– Filipku, piszę raport do nieba i nie do końca wiem, czy to, że Hania chciała sprać Antosia to zły uczynek…

– Hania nie znała historii Antka i dlatego tak zareagowała. Łatwo jest oceniać innych, gorzej siebie. Nie, to nie był zły uczynek, bo Hania chciała obronić brata, nie wiedziała przecież, że Antek nie zachowuje się tak specjalnie. Z drugiej strony nie wolno nikogo bić…Myślę jednak, że ona tylko tak powiedziała. Wiesz, jaka jest grzeczna zazwyczaj.

– Oj, to mi ulżyło – Tosia przytuliła się do wysokiego Anioła, który wydawał się jej taki mądry. – Kocham cię Filipku.

– I ja ciebie. Aniołku Tosiu.

******************************************

– Tylko 3 dni do wigilii – podśpiewywała wesoło Magda. – Ale się cieszę. Uwielbiam święta.

– Ja też, ale co z tego, jak nie ma śniegu – zachmurzył się Jakub.

– Śnieg nie jest ważny, najważniejsza jest radość tutaj- mama wskazała miejsce, gdzie znajdowało się serce.

– Tak, wiem, ale ze śniegiem jest tak nastrojowo.

– A co tam u Antosia – zapytał tata, który właśnie próbował rozsupłać lampki na choinkę.

– Nie za dobrze…Mówi, że nie stać go na żadne prezenty dla nas i chyba nie przyjdzie na wigilię. Ale ja myślę, że przyjdzie, bo potem pytał, jaki jest ulubiony kolor Magdy.

– No proszę, Antek zastanawia się nad prezentami dla was, a jak moje pociechy…

Tata mrugnął znacząco do mamy. Ta składając pranie spojrzała na dzieciaki bawiące się z kotem Stellą. Stella była pięknym szarym kotkiem, który często mylił palce dzieci z myszkami. Zaczajała się w pokoju i jak tylko wyczuła, że jakieś dziecko jest bez skarpet, z przyjemnością atakowała potencjalną przekąskę. Tata często się śmiał, że przynajmniej nie musi przypominać dzieciom o zakładaniu kapci.

– Jacie! Nie pomyślałem o tym. Niczego nie kupiłaś dla niego, mamo?

– Nie, Jakubie. Miałam nadzieję, że ty o tym pomyślałeś.

– A więc to nie Mikołaj przynosi prezenty? – zapytała rezolutnie Zuzia. Hania nastawiła tymczasem uszu. Ostatnio zastanawiała się nad tą sprawą i nie do końca była pewna jak z tym wszystkim jest.

Zapadła cisza. Tylko Stella ośmieliła się miauczeć. I wtedy odezwała się Magda.

– Święty Mikołaj istnieje. Przecież dostałam od niego list w zeszłym roku, nie pamiętacie? Czasami tylko mama i tata muszą go zastąpić. Nawet nie wiecie, ile on ma pracy.

Mama uśmiechnęła się do córki z wdzięcznością. Wiara w cuda nie zawsze jest prosta, ale bardzo człowiekowi potrzebna.

– Już wiem – zawołał radośnie Jakub. – Dam Antosiowi mój nowy album z piłkarzami. On bardzo interesuje się piłką nożną.

– Super – krzyknęła Magda. – Ja mu dam słodycze, które zbierałam przez cały adwent.

– A ja mu dam mojego misia- zaoferowała się Hania.

– A ja mu dam buziaka – zakończyła Zuzia.

Wszyscy się roześmieli, ale kto wie, czy taki buziak nie był tyle samo wart, co prezent kupiony za milion dolarów. Wieczór upływał bardzo miło, z nutą wyczekiwania za tym wyjątkowym dniem. Tak to już jest w grudniowy czas, że mimo chłodu na zewnątrz, w sercach jest wiele ciepła. A jak w domu pali się dodatkowo kilka adwentowych lampek, to do szczęścia brakuje tak niewiele.

Tego wieczora dzieci poszły wcześnie spać. Hania i Zuzia wtuliły się w siebie w zastępie ciepłej pierzynki, która rozkopana zsunęła się w róg łóżka. Na szczęście tata, który co wieczór pełnił rolę stróża, okrył dziewczynki cieplutko. Ucałował przy tym dwie jasne czuprynki i zapalił mała nocną lampkę, która stała na biurku. Wyjrzał jeszcze raz za okno. Noc zapowiadała się mroźnie. Po niebie przesuwały się chmury, które próbowały zasłonić okrągły księżyc. Kiedy w domu nastała cisza Anioł Barnaba, który już przysypiał, nagle poczuł ssanie w żołądku. Przez cały adwent ograniczał swoje łakomstwo do dwóch pączusiów dziennie, ale dzisiaj zdał sobie sprawę, że już dłużej nie wytrzyma. Otworzył oczy i spojrzał na Magdę. Spała w najlepsze. Zastanowił się przez chwilę gdzie można zdobyć najlepsze smakołyki, po czym przeleciał przez okno. W pewnej chwili poczuł na swoim nosie coś zimnego. To niewątpliwie był płatek śniegu. W jednej chwili Barnaba zapomniał o głodzie. Wleciał do domu i szczypnął małe Aniołki w ucho.

– Zosiu, Tosiu, wstawajcie. Śnieg pada! Zobaczcie jak pięknie na zewnątrz. Idę obudzić Filipa, pobawi się z nami.

Rzeczywiście, śnieg pokrywał gęstymi płatami każdy skrawek ziemi, każdą gałązkę. Nie zapomniał nawet o kącie, w którym stał stary, wiklinowy kosz. Aniołki zaczęły tańczyć wśród spadających płatków. W pewnym momencie obudził się pies Rudi, nazwany na cześć renifera Rudolfa. Zaczął ujadać myśląc, że ktoś obcy kręci się po podwórku. Ale jak zobaczył, że to znajome Anioły, to z powrotem wrócił do swojej ciepłej budy.

– Ale się dzieci ucieszą- podśpiewywał Anioł Tosia. – Będą białe święta. Hurra!

– Super, ale wracajmy już do domu, bo jutro czeka nas dużo pracy. Wyprawa po choinkę to nie lada wyzwanie- zasugerował Anioł Filip. – A tak właściwie, Barnabo, co ty robiłeś na zewnątrz.

– Nic, tylko chciałem uciszyć mój burczący brzuch. Nawet nie wiesz, jak on cierpi.

– Barnabuś, kochany. Tylko dwa dni do świąt. Nie poddawaj się.

Aniołek Zosia przytuliła się do pulchnego Aniołka o niezbyt silnej woli.

– Dam radę, choćbym miał paść z głodu, ale czy będę miał tyle sił, by lecieć jutro do lasu, tego nie wiem.

– Musisz, Barnabo. Magda uwielbia wyprawy po choinkę, a wiesz, że bez ciebie może ją w lesie spotkać jakaś zła przygoda.

– Masz rację. Przecież nie samym chlebem żyje Anioł- powiedział z uśmiechem Anioł Barnaba.

– Nie, samym chlebem nie, ale pączkami, na pewno- zaśmiał się Filip.

-Śnieeeg!- z małego gardełka Zuzi wydobył się krzyk godny króla zwierząt.

Chyba pierwszy raz w życiu wszystkie dzieci wstały bez szemrania, że za wcześnie, że za brzydka pogoda…Na zewnątrz było biało. Świeża pierzyna z puchu leżała na ziemi otulając cały świat. Było tak pięknie, że dzieci z nosami przyklejonymi do szyby nie czuły zimna grudniowego poranka. Zresztą o świcie tata zszedł napalić w piecu, bo wiedział, że jego maluchy w tym dniu zapomną o kapciach i szlafroczkach. Teraz ogień wesoło huczał, nie dopuszczając do domu mrozu i wiatru.

– Mamusiu, tatusiu, śnieg!- Hania zbiegła po schodach, by zatrzymać się na progu kuchni. Przypomniała sobie jaki to dzień

– O, to dziś dzień pieczenia ciast. Mogę ci pomóc, mamusiu?

– I ja, i ja!- wołała Zuzia, która bose nóżki próbowała ukryć pod długo koszulą w księżniczki.

– Nie, ja. Jestem najstarsza- Magda rozsiadła się przy dużym, kuchennym stole.

– Znacie dziewczynki takie powiedzenie: „ Gdzie kucharek sześć tam nie ma co jeść”.- zaśmiała się mama.

– Znamy, ale my jesteśmy tylko cztery. Kuba i tata się nie liczą – rezolutnie wyliczyła Hania.

– No, to mam pomysł. Każda z was pomoże mi przy jednym cieście. Ale najpierw się ubierzcie.

– Mamusiu, tak się cieszę, że jest biało. Wyprawa po choinkę będzie jeszcze przyjemniejsza – krzyknęła Magda, biegnąc po schodach.

Do południa wszyscy uwijali się jak w ukropie. Tata nosił drzewo, Kuba przygotowywał spanie dla Antosia, który dzisiaj po południu miał przyjść. Hania, Zuzia i Magda sprzątały pokój, który po wycinaniu ozdób na choinkę wyglądał jak po przejściu bibułkowego huraganu. W międzyczasie dziewczynki wspomagały mamę w gotowaniu i pieczeniu. Kuba natomiast był nadrzędnym wylizywaczem makutry. Tata również próbował co nieco podkraść z kuchni, ale mama była sprytniejsza. Zapachy wydostające się ze spiżarni przyprawiały o zawrót głowy. Makowiec, sernik, czekoladowe ciasto z herbatnikami…To wszystko było zapowiedzią wigilijnej uczty.

Po południu do domu zastukał Antoś. Ubrany w zimową kurtkę przypominał trochę bałwana. Zanim doszedł na brzozowe wzgórze, śnieg zdążył zrobić mu dodatkową, białą czapkę.

– Dzień dobry – wydukał, stojąc w progu.

-Chodź, Antosiu. Czekaliśmy na ciebie. Właśnie mieliśmy pójść po choinkę do lasu zanim całkiem się ściemni- tata wziął od chłopca nieduży plecak.

– Najpierw poczęstujemy Antka ciepłą zupą- mama nalała chłopcu na talerz pysznej pomidorówki.

W tym samym czasie dzieciaki zbiegły na dół. Uwielbiały wyprawy po choinkę. Poszukiwania odpowiedniego drzewka trwały zazwyczaj do późna, bo mama była wybredna. Tata tłumaczył, że zawsze można coś tam przyciąć, dołożyć, ale z mamą nie było tak łatwo.

Dzieci wybiegły pierwsze, za nimi podążali rodzice i tylko pies Rudi smutnie zwiesił ogon, bo Kuba kazał mu zostać w domu. W lesie było cicho, jak zawsze zimową porą. Było tak cicho, że gdyby się wsłuchać, można by usłyszeć szelest śniegu spadającego na uśpione drzewa. Wokół rosły wielkie sosny. Miało się wrażenie, że choinki pochowały się przed intruzami.

– Nigdy nie znajdziemy drzewka – mruczała Hania. – Mamusiu, może ustroimy sztuczną. Wracajmy już do domku. Jestem zmęczona.

– Ani mi się śni- odparowała Magda. – Sztuczna? Przecież ona nie ma zapachu. Może chłopcy coś znaleźli. Słyszycie, Kuba i Antoś krzyczą, żebyśmy przyszli.

Rzeczywiście, chłopcy znaleźli piękne drzewko. Gęste, wysokie, które prosiło się, by zamieszkać w domu na czas świąt. Kiedy wszyscy wracali na niebie zaczęły przesuwać się czarne chmury, śnieg, który chwilowo przestał padać, teraz sypał tak gęsto, że ciężko było zobaczyć cokolwiek. Tata krzyknął, żeby wszyscy chwycili się za ręce. Do domu było jeszcze daleko, a wiatr, który nagle się zerwał bezlitośnie smagał po buziach. W pewnej chwili Hania i Zuzia zaczęły płakać. Mama wzięła na ramiona Zuzię i złapała za rękę Hanię, ale ta płacząc, rzekła:

– Ja już nie mogę iść dalej. Boli mnie wszystko.

Tatuś nie namyślając się długo wziął Hanię na ramiona. Niestety choinka była na tyle ciężka, że nie miał siły jej nieść. Wtedy podbiegł Antoś i spróbował pociągnąć drzewko. Było bardzo ciężkie, a śnieg i wiatr skutecznie odbierały siły. Nagle zjawił się też Kuba, który chwycił choinkę z drugiej strony. Wspólnymi siłami chłopcy donieśli drzewko do domu, do którego było bardzo daleko. Nie wiadomo jak im się udało, ale pewne było to, że choinka zawitała na Brzozowym Wzgórzu.

Pies Rudi ujadał, jakby chciał wszystkim powiedzieć, że bardzo się o nich martwił. Bo sytuacja wyglądała naprawdę groźnie. Takiej burzy śnieżnej nikt już nie pamiętał. Tata z mamą z przerażeniem myśleli, że cudem udało się im szczęśliwie wrócić do domu.

Na szczęście w domu było ciepło. Piec, w którym paliło się drewno, serdecznie zapraszał do środka. Mama, chociaż bardzo zmęczona, przygotowała pyszną kolację. Przed posiłkiem odezwała się ciepłym głosem:

– Myślę, że dzisiaj wszyscy powinniśmy podziękować naszym Aniołom za siłę, dzięki której trafiliśmy do domu. Antosiu, Kubusiu, dzisiaj wasze Anioły bardzo się postarały, żeby to drzewko trafiło do nas.

Wszyscy spojrzeli na choinkę, która dumnie stała w koncie salonu. Jutro miała zostać ustrojona niczym królowa w bombki i łańcuchy, które spoczywały na dnie kartonu. Antoś szepnął do swojego Anioła;

– Dzięki za pomoc. Czułem się tak silny, jak nigdy dotąd. Szkoda, że po świętach to wszystko się skończy.

Dzieci zasypiały otulone ciepłymi pierzynkami. Za oknem błyszczały lampki przymocowane do balustrady. I mimo, że wiatr dalej jęczał za oknem a śnieg wirował w niespokojnym pędzie, w domu było ciepło i cicho.

****************************************************

Zmęczone Aniołki również zasypiały. Dzisiaj bardzo się namęczyły. Gdyby nie one różnie mogłoby się zdarzyć. Tylko jeden z Aniołów zamiast myśleć o śnie, z podziwem spoglądał na swój nowy nabytek. Przepiękne piórko lśniło na jego skrzydłach niczym kryształ.

– Jak się czujesz, Tomaszku?

Anioł Filip z wysiłkiem otworzył oczy.

– Wyśmienicie, dzięki Filipie za pomoc. Wcale nie tak łatwo nam Aniołom coś dźwigać, prawda? Duchowość należy mimo wszystko do wagi piórkowej.

– Barnabo, a czemu ty nie pomogłeś nieść drzewka? – zapytał Anioł Filip.

– Musiałem wspierać Magdę a przy pustym brzuchu, to niełatwe. No, ale żeby nie było, podpowiedziałem Madzi, żeby uparła się na choinkę prawdziwą i dzięki temu mamy piękne drzewko.

-Tak, jedni są od pomysłów a inni od roboty- westchnął zmęczony Anioł Filip. – Następnym razem, Aniele Barnabo, oprócz mózgu wysil również mięśnie.

Ale Anioł Barnaba już nie słuchał żalów Filipa. Myślał z radością, że już jutro wigilia i nareszcie skończy się jego dieta. W nocy miał sen o lodach, składających się z sześciu smaków i bitej śmietanie. Czy jest coś lepszego niż święta?

Poranek wigilijny przywitał dzieci pochmurnym niebem. Świat był całkowicie zasypany śniegiem i wydawało się, że nadal będzie sypać. Tata niespokojnie kręcił głową, bo nie pamiętał takich opadów. Zastanawiał się, jak wyjedzie z garażu po ostatnie zakupy. Wyszedł przed dom i zaczął odśnieżać podjazd, gdy wtem zobaczył z daleka panią Wandę, która na swoim podwórku również zamaszyście wymachiwała wielką, czerwoną łopatą do śniegu. Nagle kobieta poślizgnęła się i upadła. Tata nie namyślając się długo, rzucił się na pomoc. Dom pani Wandy znajdował się dwieście metrów dalej, ale śnieg utrudniał każdy krok. Pani Wanda leżała na śniegu, strasznie blada. Tata pomógł jej się podnieść.

– Oj, starość nie radość. Chyba skręciłam sobie kostkę – sapnęła pani Wanda.

– Zaprowadzę panią do domu, a potem wezwę lekarza – zaproponował tata.

– Nie trzeba, mam na to dobrą maść. Poboli, poboli i przestanie.

– O której dzieci do pani przyjeżdżają? Może do tego czasu przyślę kogoś do pomocy.

– W tym roku nie przyjadą na święta, wie pan, praca za granicą…ale proszę się nie martwić, jedna noga jest sprawna, obie ręce również, więc nie jest źle.

– Polecę do domu, bo żona nie wie, gdzie jestem i coś wymyślimy. Proszę się stąd nie ruszać.

– Daleko i tak bym nie zaszła- zaśmiała się pani Wanda.

W domu tata zastał lekkie poruszenie. Każdy zastanawiał się, gdzie też ten tata się podział, więc gdy się pojawił dzieci zarzuciły go pytaniami.

– A ja już myślałam, że tata został pomocnikiem Mikołaja, jak było w jednym filmie- powiedziała Hania.

Tata opowiedział co się stało. Zuzia zmarszczyła swoje małe czółko i rzekła:

– Przecież w święta nikt nie może być sam, prawda mamusiu?

– Prawda.

– To zaprośmy panią Wandę do nas. Będzie naszym gościem- powiedziała Magda, która właśnie kroiła warzywa na sałatkę.

– Tylko jak my ją tutaj przetransportujemy. Znowu zaczęło mocno sypać, nie dojadę do niej samochodem, bo wiesz, jakie tam wertepy. Utknę w jakiejś dziurze – zwrócił się tata do mamy.

– Może my z Antosiem po nią pójdziemy. Jeden z jednej strony, drugi z drugiej i damy radę. Z choinką sobie poradziliśmy, to i z panią Wandą damy radę.

– Tak, tylko pani Wanda jest pięć razy cięższa- stwierdziła z przekąsem Magda.

– Ale przynajmniej żywa…i ma jedną zdrową nogę – odparował Jakub.

-To dobry pomysł- żywo wtrącił tatuś. – Chodźcie chłopcy po wigilijnego gościa.

Trochę to trwało, zanim pani Wanda dała się przekonać. W końcu jednak, jak sama określiła, zgodziła się „być ciężarem dla miłych sąsiadów”. Tak więc, w to śnieżne przedpołudnie, „Brzozowe Wzgórze” przyjęło gościa, a wraz z nim trzy ciasta, sałatkę i pstrąga w galarecie ( pani Wanda tylko tak na wszelki wypadek przygotowała się na święta, bo kto wie, czy jej dzieci jednak nie wyrwą się z pracy).

I tak nastał wieczór. Wiatr i śnieg tańcowały za oknem, a w domu kilkoro dzieci ubierało choinkę. Pani Wanda siedziała zaś na kanapie i nuciła kolędy, mama w kuchni dokańczała przyrządzać potrawy a tata nakrywał do stołu. Natomiast Antoś zakładając bombki na choinkę od czasu do czasu zerkał na Panią Wandę. W końcu usiadł koło niej i szepnął:

– Przepraszam za tamten kamień. Ja nie chciałem..

– Wiem dziecko, wiem, że nie chciałeś.

I nagle stało się coś dziwnego. Pani Wanda przytuliła Antosia, który poczuł się najszczęśliwszym chłopcem na świecie. Pomyślał, że już dawno nikt go nie przytulał.

Do kolacji wszyscy usiedli bardzo już głodni. Ale w wigilię zazwyczaj dzieci najadają się bardzo szybko. Dlaczego? Bo widok pięknie zapakowanych prezentów syci bardziej niż pierogi czy barszczyk.

W tym roku święty Mikołaj się postarał. Radości było co niemiara. Nawet pani Wanda miała dla wszystkich prezent. Wyjęła ze swojej walizki drewniane pudełko, w którym leżały małe aniołki. Pani Wanda sama je robiła w długie, zimowe wieczory. Każdy anioł był inny. Jakub dostał chudego aniołka o przydługawych włosach, który w ręku trzymał jakąś książkę. Magdy anioł był pulchny i przypominał nieco świąteczny worek na prezenty. Hania i Zuzia dostały małe aniołki o złotych włosach. Aniołek Antosia był drobniutki, ale miał wspaniałe skrzydła i uśmiech od ucha do ucha.

Cudowny to był wieczór. Jeden z tych wyjątkowych, które się pamięta całe życie. Wieczór, który niesie radość i nadzieję. Kto wie, czy dla Antosia i pani Wandy nie będzie to nadzieja na wspólne życie…