Mając pięcioletnie doświadczenie w prowadzeniu rodziny zastępczej zadaję sobie pytanie. Czy można stworzyć szczęśliwy i bezpieczny dom, dla dzieci z trudnych środowisk, mając własne, biologiczne dzieci? Czy można jednakowo kochać dzieci przysposobione i własne?
Te pytania bardzo często zadawałam sobie wraz z mężem, gdy przyjęliśmy pod nasz dach dwie już nastolatki. Przyszło nam bardzo szybko „przeskoczyć” w świat, jak dotąd dla nas obcy ( nie licząc własnych doświadczeń). Pięć lat to spory kawał czasu, to spory dystans do przejechania pociągiem ekspresowym. Trasa niełatwa, po drodze wiele wzniesień i jeszcze więcej zakrętów. I gdy już masz wrażenie, że pociąg zwany „rodzina zastępcza” ma z górki, to trasa niespodziewanie pnie się w górę.
W tym miejscu chciałabym oddać wyraz głębokiego uznania dla tych ODWAŻNYCH, którzy wsiedli do tego samego pociągu. Zachęcam do dzielenia się własnymi doświadczeniami, odczuciami.
Wpis ten będę uzupełniała o Wasze głosy.
Czasami zdarzyć się może, że ten pociąg jedzie nie w tą stronę. Myślisz ” nie dam rady”. Masz do tego prawo. Czasami zdarzają się sytuację bez wyjścia. Starasz się, a mimo to dziecko, któremu chcieliście dać prawdziwy dom, ma zupełnie inną wizję własnego świata. Tak też może być. I nic nie możesz na to poradzić. A zamiast pomocy ze strony instytucji odbijasz się od ściany niezrozumienia.
Uwierzcie mi. Czasami lepiej pozwolić dziecku się „uwolnić”. Czy próbowaliście kiedyś zatrzymać wodę w gąbce? Zróbcie sobie takie małe doświadczenie. W jakiej sytuacji jesteście wstanie na dłużej zatrzymać wodę w gąbce. Czy ściskając ją, czy też pozostawić bez nacisku? Choć wiesz, że i tak woda wyleci prędzej czy później.