Thank you for ordering!

Pióra cz.2

  • Cheshvan, rok 1244. - Podaj mi te szczypce! – wykrzyczała Sienna do Rowana, rozpychając ranę, w której utkwił kawałek noża. - Bo się wykrwawi! A wtedy papaver somniferum nam się na nic nie przyda. - Już, słońce – rzucił Rowan, podchodząc ze sprzętem i słoikiem pełnym wspomnianego opioidu. Kobieta zabrała od niego szczypce i wyciągnęła nieco zardzewiały kawałek ostrza, po czym pośpiesznie zaczęła uzdrawianie. Potrzebowała chwili, ponieważ wiele tkanek zostało uszkodzonych, ale koniec końców udało jej się doprowadzić pacjenta do stabilnego stanu, gdzie już nic nie zagrażało jego życiu. Gdy mężczyzna się ocknął, czuł się całkowicie zdrowy i nie czuł już żadnego bólu. Odszedł, zanim się obejrzeli. Sienna patrzyła, jak odchodzi z tarasu, ocierając zakrwawione ręce szmatką. - Świetnie to rozegrałaś – powiedział Rowan, stanąwszy obok niej. – Przerosłaś mistrza. - Nie no… bez przesady. - Mówię poważnie. Uczysz się dużo szybciej i masz taką intuicję, jakiej nigdy nie widziałem. Masz prawdziwy dar. Mogłabyś być nadwornym uzdrowicielem, gdybyś tylko chciała. - Ta… praca na dworze ojca. Szczyt marzeń. - Nie myślałaś nigdy, żeby go zobaczyć? - Oczywiście, że myślałam. Jednak nie miałoby to żadnego sensu – łabędzia-pawa wzruszyła ramionami. - Mogłabyś liczyć na to, że, jako najwyższy paw, zezwoli na naznaczenie ciebie i przyjęcie jako pawia, do czego masz pełne prawo. - Po co? Przecież bez tatuażu jest w tych czasach dużo bezpieczniej. - Racja. Jednak brak tatuażu wyklucza cię ze społeczności. - Mówisz, jakbyś sam nie był z niej wykluczony, żyjąc na uboczu w lesie i lecząc głównie ludzi – zauważyła kobieta. Rowan westchnął, ale musiał jej przytaknąć. - Cóż, póki tu jesteś, mam tu wszystko, czego mi potrzeba – powiedział, kradnąc jej pocałunek. Kobieta uśmiechnęła się i pogładziła jego twarz. Pokochała go, a on kochał ją. Miłość wypracowali przez trzydzieści lat wspólnej pracy i spędzonych nocy, podczas których uczyli się sprawiania sobie przyjemności. Ciekawe to były lata. Sienna i Rowan byli nietypowym małżeństwem. Większość czasu spędzali na pracy. Kłócili się często, ale za każdym razem godzili przed wieczorem. Choć z początku Sienna nie była przekonana do tej inwestycji, to ostatecznie Rowan zdobył jej serce swoją troską. - Kocham cię – szepnął. - Ja ciebie też, mój pawiu – zmierzwiła jego włosy. – Chodźmy na ryby, co? - Chce ci się po całym dniu pracy? - W końcu będę mogła gdzieś polatać! - Tia… - prychnął Rowan, który, jako paw czystej krwi, nie miał tej umiejętności. Kobieta przyjęła pawią postać i zrobiła kilka okrążeń nad ich wspólną chatką, czemu Rowan przyglądał się, kręcąc głową. Paw wyciągnął spod ławki sieć oraz wiadro. - Chodź, słońce – rzucił do pawy, która stanęła przed nim na dwóch nogach. Przeszli szybkim krokiem nad oddaloną o półtora kilometra rzekę. Usiedli nad jej brzegiem, a Rowan zarzucił sieć. Karasie natychmiast zaczęły do niej wpływać, jak zaklęte. Wystarczyło chwilę poczekać. Mężczyzna od niechcenia spojrzał w niebo i uśmiechnął się. - Co się dzieje? – zdziwiła się Sienna. - Patrz – wskazał na poruszające się w niebie punkty. – Dwa feniksy. - Nigdy żadnego nie spotkałam. - Aż dziwne. Najliczniejszy klucz. - U ciebie bywają jedynie wróble, sikory i czasem jakieś gęsi… a ja nie mam ptasich znajomych. - Może zaraz poznasz feniksy, bo chyba tu lecą. Niedługo potem dwa płonące ptaki wylądowały obok nich, po czym przybrały męskie postacie. Byli dobrze zbudowani. Mieli czarne oczy i włosy, a nad ich brwiami widniały znaki w języku Ptaszników, który po trzydziestu latach Sienna potrafiła już rozszyfrować. - Kogo ja widzę! – wykrzyknął jeden z nich. – Rowan we własnej osobie! - To ja! - uśmiechnął się paw i uściskał mężczyznę. – A to moja żona, Sienna. - Miło mi cię poznać – mężczyzna skłonił się. – Jestem Mavan, a to mój syn. Sadar. Sadar zmierzył ją podejrzliwym wzrokiem, przez co jego ojciec posłał mu kuksańca w bok. - Przepraszam za moją nieobecność – speszył się mężczyzna. – Twój zapach zupełnie przypomina zapach Olmishy… - Kogo? – zdziwiła się kobieta. - Królewny – powiedział Rowan, czując napięcie. - A – zdołała powiedzieć Sienna. Jej siostra. Pachniała jak jej siostra. - Sienna jest córką Shamar! – zmienił temat Rowan. – Znałeś ją, prawda Mavanie? - Oczywiście! Faktycznie, przypominałaś mi kogoś. Jak ona się miewa? - Niestety drętwo… nie żyje – westchnęła kobieta. - Bardzo mi przykro… - Dawno umarła… - dodała Sienna, nie mogąc uwierzyć, jak dawno to faktycznie było. - Nie wiedziałem, że pawie i łabędzie dopuszczają śluby mieszane – zagadnął Mavan. – Jak to się stało, że Shamar… W jednej chwili feniks jej się przyjrzał. - Zapach Olmishy – zdążył powiedzieć powoli, a wtedy Rowan się na niego rzucił i zakrył mu usta dłonią. Sadar i Sienna czuli się nieco zdezorientowani zaistniałą sytuacją. - Rowan! - Nie waż się tego mówić nikomu! – błagał paw feniksa, powstając. - Spokojnie! – tamten otrzepał się z trawy. – Nie zamierzałem… jednak się zdziwiłem. Paw jeszcze przez chwilę posyłał feniksowi srogie spojrzenie, ale po chwili złagodniał i wstał z niego, otrzepując swoje spodnie z trawy. - Przepraszam za moje nerwy, ale wiesz… tu chodzi o bezpieczeństwo. - Rozumiem. Sadarze, nic nie mów Olmishy – Mavan zwrócił się do syna. – Bo cię przeklnę… Sadar przyjaźni się z Olmishą. - Czyli jesteś jej siostrą? – upewnił się mężczyzna. – Niesamowite. - Nikt nie może się dowiedzieć – powtórzyła Sienna. – Nie bez powodu nie mam tatuażu. - Zrozumiałe. Nikt się nie dowie – obiecał Sadar. – Geodenes wie? Sienna potrząsnęła głową. - Raczej nie. O tym, że mój ojciec jest królem dowiedziałam się, gdy już zamieszkałam z Rowanem. Przedtem mama opowiadała mi bajki na temat życia w pałacu. Nastała chwila niezręcznej ciszy, którą postanowił przerwać Mavan. - Widzę, że łowicie ryby – wskazał na zahaczoną o brzeg sieć. - Owszem – potwierdził Rowan. - Możemy z wami spędzić wieczór? – spytał feniks. - Będzie nam niezmiernie miło – uśmiechnął się paw i po chwili wyciągnął z rzeki sieć pełną błyszczących w słońcu karasiów. – Chodźmy do nas. Pokażemy wam, gdzie mieszkamy. - Chętnie. - Sienna… mogłabyś polecieć z rybami przodem, żeby móc rozpalić ogień? – spytał Rowan, który sięgnął po sieć i przy pomocy Sadara wyciągnął ją z wody, po czym przełożył ryby do wiadra. - Potrafisz latać? – zdziwił się Mavan.

Pióra cz.1

  • Elul, rok 2016 r. Już dobrą godzinę temu słońce skryło się za wzgórzami otaczającymi miasto Capricorn, sprawiając, że w dolinie zapanował mrok. Tym razem nawet gwiazdy postanowiły nie rozgaszczać się na niebie, co tylko dodało otuchy wszystkim tym, którzy nocą zarabiali na swojej niegodziwości. W Capricorn nie było o to trudno. To miasto portowe wręcz słynęło z wysokiego wskaźnika kryminalności, czemu nie można było się dziwić, patrząc na fakt, iż spływały tutaj narodowości z całego świata, przynosząc ze sobą swoje bogactwa, ale i swoich łotrów, którzy tutaj znajdowali schronienie. Jakiś łajdak, którego ratowały jedynie pełne sakwy, po wykonanej działalności wkradł się do całkiem pełnego lokalu, o którym się mówiło nawet daleko poza miastem. Karczma „pod Dzikim Koniem” słynęła z tego, że jej gośćmi bywali przeważnie bogaci panowie, lordowie, wojownicy, którzy przychodzili się kulturalnie napić i zabawiać z kobietami, które po cichu pracowały zatrudniane jako karczmarki u jednego z najbardziej wpływowych kupców - Alto Santany. Łajdak zdjął kaptur i się rozsiadł wygodnie na czerwonej kanapie. Przychodził tutaj przeważnie, żeby posłuchać “jej”. Owa “ona” właśnie miała zacząć swój magiczny występ, jak każdego trzeciego dnia tygodnia. Mężczyzna zatrudniony jako osoba zabawiająca obecnych gości wskazywał na fortepian, do którego nieśpiesznie siadał jeden z muzyków. Był to mężczyzna w eleganckiej czarnej szacie, jednak po jego twarzy widać było znudzenie. Uwaga jednej chwili całkowicie odeszła od niego, gdy na scenę weszła zwiewnym krokiem kobieta. “Ona”. Gadel była śpiewaczką, którą zatrudniał Alto ze względu na ogromny talent do porywania męskiej części publiczności. Kobieta miała dwadzieścia pięć lat i mówiono, że trzymała się z dala od dominujących męskich rąk, które zamknęłyby ją w domu z dziećmi. Była piękna i zdawała sobie sprawę, że również na tym pięknie zarabia, toteż podkreślała je jak najlepiej mogła. Szczupłą sylwetkę uwydatniała czarna suknia, która przylegała do jej ciała i rozszerzała się dopiero na wysokości ud. Była to bardzo ładna sukienka z głębokim dekoltem w kształcie litery V, który przyciągał wzrok wielu obecnych możnych zdecydowanie za bardzo chętnych do spojrzenia, w miejsce, w którym się kończył. Jej ciemne włosy opadały na śniadą cerę, zakrywając niemal jedno z jej oliwkowych oczu okolonych wachlarzem czarnych rzęs. Usta malowała na czerwono. Nauczyła się tego od karczmarek, które zwracały tym na siebie uwagę. Starała się jednak dobrać czerwień do całości w taki sposób, aby wyglądała na jej ustach dostojnie i elegancko. Kobieta puściła oko i pomachała do najbogatszego lorda znajdującego się na sali, którego poznała kilka tygodni wcześniej na bankiecie organizowanym przez jej szefa. Poczuł się tym niezmiernie zaszczycony. Po tym akcie kobieta otworzyła usta, a z nich wydobył się przepiękny śpiew. Na sali zapanowała cisza.